Opowiedziałem o okolicznościach adopcji naszego syna Timmy’ego z koreańskiego sierocińca, kiedy miał 5 lat. Po przyjeździe do Stanów Zjednoczonych i wejściu do naszej rodziny natychmiast robił wszystko co możliwe, byśmy byli z niego zadowoleni. W mgnieniu oka spełniał wszystkie nasze życzenia. I chociaż Timmy nie władał angielskim, a jego koreański był nieprzydatny, nietrudno było zgadnąć, że o to mu głównie chodziło. Działał tak, by osiągnąć sukces.
Początkowo wyjaśniałem sobie ten stan rzeczy tym, że zachowania takie wykształciły się w nim pod wpływem kultury dalekowschodniej, według której dzieci muszą okazywać na każdym kroku posłuszeństwo wobec dorosłych. Po kilku tygodniach prawdziwe motywacje Tim- my’ego stały się całkowicie jasne. W The Julian Center, gdzie byłem dyrektorem, miała się odbyć międzynarodowa konferencja studencka. Dowiedziałem się, że jednym z jej uczestników będzie Koreanka. Co za wspaniała okazja, pomyślałem sobie. Wreszcie Timmy będzie mógł sobie z kimś porozmawiać. Jest tutaj już cztery tygodnie i nie zamienił z nikim słowa w swoim języku.
Zabrałem Timmy’ego ze sobą do centrum konferencyjnego i odnalazłem tę Koreankę. Była to bardzo urocza, przyjacielsko nastawiona osoba o miłym uśmiechu, ale gdy tylko zwróciła się do Timmy’ego po koreańsku, natychmiast się od niej odwrócił, chwycił mnie mocno za nogę i drżąc na całym ciele, przywarł do mnie kurczowo. Wziąłem go na ręce i przytuliłem, a on chwycił mnie za brodę, powtarzając bez przerwy: „Taaatta, Taaatta, Taaatta…”
Przeprosiłem Koreankę, mówiąc, że nie wiem, co się stało, ale to z pewnością nie jej wina. Później zrozumiałem wszystko… Gdy Kore- anka odezwała się do niego po koreańsku, jego pięcioletnia logika podpowiedziała mu: „Chcą mnie odesłać z powrotem… Wracam do Korei…”
Niedługo potem wybraliśmy się – Charlotte, Timmy i ja – do San Francisco na weekend. Pojechaliśmy do Fisherman’s Warf, co sprawiło Timmy’emu wiele radości. Później pomyślałem sobie, że moglibyśmy przejechać się tramwajem do Chinatown, a tam może Timmy będzie chciał skosztować jakieś orientalne potrawy i pobyć trochę w miejscu, które przypominać mu będzie Koreę.
I tym razem się myliłem. Gdy tylko dojechaliśmy do Chinatown, Timmy zamilkł. Przeszliśmy się po kilku sklepach, robiąc niewielkie zakupy, a potem zjedliśmy coś w restauracji, ale przez cały ten czas nie wydał z siebie ani jednego słowa. W końcu wróciliśmy tramwajem do Fisherman’s Warf. Jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki Timmy rozchmurzył się i przez resztę dnia sprawiał wrażenie bardzo szczęśliwego.
Gdy rozmawiałem o tym później z Charlotte, doszliśmy wspólnie do wniosku, że zachowanie Timmy’ego należałoby łączyć nie tyle z obawą, że „odeślą mnie z powrotem do Korei”, co raczej z wywołaniem u niego złych wspomnień. Towarzyszyła mu chęć utożsamienia się z nami i sprawienia nam przyjemności. Trwało to jeszcze kilka tygodni, po których nastąpił „punkt zwrotny”.
Jedliśmy śniadanie, a ja poprosiłem o coś Timmy’ego. Nie pamiętam już, o co chodziło. Coś w rodzaju: „Pospiesz się i skończ wreszcie śniadanie, Timmy, musisz przygotować się do wyjścia.” Zamiast, jak dotychczas, biegiem wykonać moje polecenie, Timmy zawahał się. Nie widać było na jego twarzy wyraźnego oporu, ale można było z jego oczu odczytać: „Zastanowię się nad tym.”
Spojrzałem na Charlotte, aby upewnić się, czy ona też pojęła wagę tej chwili. Widziałem w jej oczach odbicie moich myśli. Timmy wykonał właśnie kolejny milowy krok w stronę zbudowania własnej, autonomicznej osobowości, dzięki której będzie mógł samodzielnie o sobie decydować. Tym symbolicznym aktem oporu Timmy zakomunikował nam, że czuje się w naszym domu bezpieczny i teraz, jeśli o coś go poprosimy, spełni tę prośbę nie mechanicznie, ale z pełną świadomością naszej miłości i z własnej, nieprzymuszonej woli.
Od tej chwili Timmy całkowicie utożsamił się z naszą rodziną. Dzięki niemu dowiedziałem się, czym naprawdę może być takie utożsamienie. Kiedy przerabiali w piątej klasie na lekcji historii dzieje Rewolucji Amerykańskiej, Timmy podniósł rękę i powiedział nauczycielowi, że Deklarację Niepodległości podpisał jego pra-, pra-, pra-, pradziadek. Większość ludzi, którym o tym opowiadam, kwituje to śmiechem: nie słyszeli bowiem nigdy o tym, by jakikolwiek Azjata podpisał Deklarację Niepodległości. Timmy pojął prawdę nadal nie znaną wielu chrześcijanom. Poprzez adopcję utożsamił się z poprzednimi, obecnymi i przyszłymi pokoleniami naszej rodziny, tak jak i my poprzez naszą adopcję do królestwa Bożego utożsamiamy się z Chrystusem dawnym, obecnym i przyszłym.